poniedziałek, 22 kwietnia 2019

Nasza ścieżka


Pochmurne, szare, jesienne niebo.
Szłam spokojnym i rytmicznym krokiem mijając pobliskie domy.
Pod nosem śpiewałam wcześniej usłyszaną melodię rozglądając się dookoła.
Moją uwagę przykuła dwójka chłopaków, która szła po przeciwnej stronie ulicy 
kilkanaście metrów dalej. Oboje mieli na sobie uniform tej samej drużyny piłkarskiej.
I nie byłoby w tym nic niezwykłego gdyby nie to, w jaki sposób rozmawiali. 
Jeden z nich zabawnie wymachiwał rękami zaciekle o czymś opowiadając. Natomiast 
ten obok wydawał się bardziej opanowany, jednak uważnie go słuchał, śmiejąc się co
jakiś czas. Z ich twarzy nawet na moment nie schodził uśmiech. 
Co dziwne, wyglądali.. znajomo? 
W pewnym momencie zauważyłam rozpędzony samochód, który jechał wprost na nich.
Z taką prędkością nawet jeśliby chciał, nie miał szans się zatrzymać.
Przechodzili przez pasy, więc jakim cudem go nie widzieli?!?
Nie myśląc zbyt długo, rzuciłam swoją torbę na chodnik i pobiegłam w ich stronę.
W ostatniej chwili udało mi się ich zepchnąć z ulicy, jednak.. sama nie zdążyłam.
Oślepiło mnie mocne światło.
Poczułam mocny ból z tyłu głowy, nie mogłam się ruszyć.
Wszystko mnie bolało.
Bałam się otworzyć oczy.
Słyszałam krzyki, które z każdą chwilą stawały się co raz słabsze.
Traciłam kontrolę nad własnym ciałem.
Próbowałam podnieść powieki, aby zobaczyć cokolwiek.
Jednak wszystko wokół mnie było rozmazane, ktoś chyba stał przy mnie.
Po czym.. zapadła ciemność.

-Pani Kapitan!
Przerażona szybko obróciłam się w jego stronę.
Pomimo tego, że był żołnierzem w jego oczach można było dotrzeć
lęk i paniczny strach o własne życie.
-Meldujcie.
-Oddziały 2 i 3 zostały pokonane. Zablokowali nas także od zachodu.
Nie mamy już ludzi, aby odeprzeć ich atak. A statek, na którym się znajdujemy
jest jedynym ocalałym. Statek wroga zaraz tu będzie. Co robimy?!?
Cholera. Jakim cudem ich pokonali?!? Przecież to jest niemożliwe!
Nie miałam pojęcia co zrobić. Nie mogłam pokazać załodze, że się waham.
Dobra, nie ma czasu. Myśl. Jak ich odeprzeć?!?!
-Mamy jakąś amunicję?
-Tak, ciągle w gotowości.
-Dobra, więc ja biorę ataki. Tobie zostawiam unik. Nie atakujemy pierwsi.
-Jak to nie atakujemy?!?!
-Będziemy, ale chcę, żeby oni zaczęli. Musimy poznać ich sposób atakowania.
-Ale ja nie dam rady!
-Ochłoń. Gdybym tak myślała, nie kierowałbyś statkiem. A teraz, reszta na pozycje!
Nie czekaliśmy na nich długo. Od razu zaatakowali.
Trochę bezmyślnie strzelali pociskami.. więc jakim cudem tak łatwo
pozbyli się moich żołnierzy?!? Unikaliśmy ich świetnie.. aż do czasu.
-Oberwaliśmy. Cholera! Co robimy?!?
Do jasnej! Nie wiem! Skąd ja to mam wiedzieć! Co ja im powiem?!! Że co, to koniec?
-Halo! Pani Kapitan! Toniemy! Jakie polecenia!? Pani Kapitan!

Obudziłam się z krzykiem.
Uff.. to tylko sen. Przetarłam twarz dłonią.
Ostatnio co raz częściej miałam sny, gdzie to ja byłam dowódcą.
I to było przerażające. To ode mnie zależało życie tysięcy, a może nawet milionów ludzi.
Którzy, mieli swoje rodziny, czekające na nich w domu..
nadzieje, które nigdy nie miały szansy się urzeczywistnić..
marzenia, które nigdy nie miały szansy się spełnić..
uczucia, które nigdy nie zostały wypowiedziane..
I to wszystko zależało tylko i wyłącznie od mojej decyzji.
Jeden nieprzemyślany ruch.. i to koniec.
Dla dowództwa żołnierze byli jedynie nic nie znaczącymi pionkami,
marionetkami pozbawionymi serc, duszy a także uczuć..
którzy byli im potrzebni jedynie do walki.
I osobą, która była odpowiedzialna za ich życia, byłam ja.
Nie wiem jak mój tata mógł to dźwigać.
Nagle dotarło do mnie, że nie jestem w domu.
Wokół mnie wszystko było białe, a ja leżałam w łóżku podpięta
pod kroplówkę.
O dziwo pamiętam, że miałam wypadek.
Eh.. aż tak dostałam?
W tym momencie, w drzwiach pojawiła się dwójka chłopaków.
Tych samych, których zepchnęłam z ulicy.
Oboje byli w szoku i wpatrywali się we mnie jakby nie dowierzali, że
jeszcze żyję.
Ja także nie spuszczałam z nich wzroku.
Dlaczego nie mogę sobie ich za nic przypomnieć?
Po kilku dobrych chwilkach odetchnęli z ulgą i podeszli bliżej mnie.
-Jak się czujesz?
-W porządku.
Naprawdę nic mnie nie boli.. to tak ma być?
Przecież jestem cała w opatrunkach.
To kolejny sen?
Nadal wpatrywałam się w ich oczy. Były takie znajome i dziwnie bliskie..
Ten blask w oku.. taki miał tylko..
-Mark?! Axel?!
Szybko wstałam z łóżka i pobiegłam go przytulić.
W tej chwili nie obchodziły mnie te kabelki, opatrunki czy inne głupoty.
On tu jest. W końcu, po tylu latach znów mogę go przytulić.
-Hahah, bałem się, że zapomniałaś. (Mark)
Schował głowę w moich ramionach i wtulił się.
-Tak bardzo tęskniłem.. siostrzyczko. (Mark)
Z moich oczu zaczęły spływać strużki łez. Nie było ich tyle lat.
Tyle długich lat. Ominęło nas tyle chwil..
Odebrano nam tyle cudownych wspomnień..
Odebrano nam siebie..
Na tą myśl zaczęłam jeszcze bardziej płakać i mocniej się w niego wtuliłam.
W tej chwili czułam się jak mała, bezbronna dziewczynka w ramionach
starszego brata, której ktoś zabrał zabawkę.
Głupie, prawda?
Ale tak się czułam.
Staliśmy tak jeszcze dobre kilka minut w uścisku.. płacząc.
Powolutku puściłam uścisk, otarłam łzy i posłałam mu lekki uśmiech.
Kiedy spojrzałam w lewo.. natrafiłam na wzrok Axela.
Uśmiechał się.
Na jego twarzy gościł szczery, ciepły uśmiech, który był tam prawie zawsze.
Był taki jak go zapamiętałam..
Rozłożył ręce nie spuszczając ze mnie wzroku.
Nie czekając, rzuciłam mu się w ramiona. Mocno mnie objął tak jakby bał się,
że znów mnie straci. Nie mogłam powstrzymać łez.
Może nie widziałam tego, ale byłam pewna, że płakał.
Choć nie widziałam go tyle czasu,
choć nie było mnie gdy mnie potrzebował,
choć nie mieliśmy przez ten czas żadnego kontaktu
i choć nie wiem jak bardzo się zmienił..
-Tak się cieszę, że znów Cię mogę zobaczyć.
.. nadal go kocham.


Witajcie Kochani!

Wróciłam!
Strasznie za tym tęskniłam.
Wiem, że pisałam to już tutaj setki razy, ale
znów chcę się podnieść.
Chcę zacząć pisać na tym blogu.
Dając z siebie jak najwięcej!
W końcu.. kiedyś nauczę się latać o własnych siłach.
Ale za nim do tego dojdzie,
zleci trochę czasu.

O kurczaczki, późno trochę
~ Dobrej nocki!

Kropeczka <3